niedziela, 4 listopada 2012

Gniew



  Szczęk zamka odbił się echem po korytarzu w tym samym momencie, gdy Lucyna zaczęła nakładać obiad na talerze.
-O, czyżby to powrócił mój pan i władca? - Powiedziała cicho, przenosząc wzrok z drzwi kuchennych, na chłopaka siedzącego na barowym krześle i popijającego herbatę. Mrugnęła do niego, po czym dalej zajęła się obiadem. Alek wstał i wyszedł na korytarz, wystarczyło jedno spojrzenie na brata, by wiedzieć, że znów to zrobił. Zaryzykował po raz kolejny. Nie... To już nie ryzyko, to go opętało, stało się jego obsesją. Być może znajdywał w tym rozwiązanie wszystkich problemów jakie stawały na jego drodze, ale Aleksander wiedział, że to tak naprawdę marna wymówka. Można powiedzieć, że po prostu jego brat szedł na skróty.
Daniel powiesił swój płaszcz na kołku i spojrzał w oczy brata. Widział w nich złość. Nie, to już od lat nie była złość. Alek był po prostu wściekły. Rzucał mu wyzwanie i obwiniał jednocześnie.
- Ile? - szepnął, na tyle cicho, aby nie usłyszała go Lucyna, ale na tyle głośno, by usłyszał go Daniel.
- Nie przejmuj się tym mały. - Powiedział podchodząc do niego i kładąc mu rękę na ramieniu. - Wszystko jest pod kontrolą. - Dodał szybko, wchodząc pośpiesznie do kuchni, jednocześnie chcąc uniknąć dalszych rozmów na ten temat. Po chwili dało się usłyszeć pełne zachwycenia okrzyki, którymi mężczyzna chwalił swoją narzeczoną i pyszny obiad, który przygotowała.
-Czyżby? - Spytał sam siebie Aleksander, patrząc tępym wzrokiem na czarny płaszcz.
Zasiedli do stołu, niczym jedna, wielka, prawdziwa, szczęśliwa rodzina. Mężczyźni czując wiszącą w powietrzu, ciężką atmosferę zachwycali się obiadem i wychwalali ponad miarę kulinarne zdolności kobiety, chcąc ją w jakimś stopniu rozwiać. Mimo to, ani Aleksander, ani Daniel nie oszukiwali siebie, wiedzieli, że poważna rozmowa jest nieunikniona.


Eliza pchnęła z całej siły obładowany wózek, który gładko ruszył między zapchanymi produktami regałami w markecie. Nienawidziła, gdy siostra wrabiała ją w wykonywanie jej prac. Zakupy to w końcu broszka Alicji, nie jej. Westchnęła spoglądając na listę, którą dostała od matki.
- Kolendra... - Przeczytała na głos, rozglądając się wokoło. - Gdzie u licha w tej dżungli są przyprawy!  - Jęknęła zrozpaczona, popychając wózek. Lawirowała między regałami niczym zawodnik formuły jeden, próbując bezpiecznie ominąć wszystkie przeszkody i zapobiec zderzeniu z jakimś innym klientem. Nagle znad przeciwka błysnęła jej po oczach półka, na której poukładane były przyprawy. Skręciła wózkiem, by udać się w tamtym kierunku, zderzając się jednocześnie z innym wózkiem.
-Bardzo panią przepraszam. - Powiedziała szybko, wyglądając zza wózka. - Jestem tu pierwszy raz i nie bardzo orientuje się, gdzie co leży więc... - Zaczęła mówić jak opętana, jednak przerwał jej śmiech kobiety.
- Spokojnie, nic się nie stało. - Odparła i ruszyła dalej.
Eliza nienawidziła zakupów, nienawidziła wózków w sklepach, a już najbardziej nienawidziła tego, że w stresujących chwilach, zaczyna gadać jak najęta albo gdy sytuacja tego wymaga, zachowuje się, jakby co najmniej połknęła język. Prychnęła i popchnęła wózek. Czując, że znów w coś uderzyła zadrżała z wściekłości i strachu.
- Robisz tutaj całkiem niezłe przedstawienie, wiesz? - Spojrzała na chłopaka, który zastąpił jej drogę pustym wózkiem, na którym obsługa zwozi towar do sklepu. Uśmiechnął się czarująco, przesuwając wózek paletowy.
- Cześć, jestem Gabriel, a ty? - Spytał, podchodząc i wyciągając w jej stronę rękę.
Miał klasyczne rysy twarzy, które kiedyś pozwoliłyby mu uchodzić za arystokratę, całości dopełniały modnie ścięte, blond włosy, które otaczały jego twarz niczym aureolka anioła i niebieskie oczy, które wpatrywały się w nią, z taką intensywnością, że niemalże ją to onieśmielało. - No wiec? - Ponaglił ją, uśmiechając się jeszcze szerzej.
- Niezainteresowana. - Odparła, popychając wózek i przechodząc obok, bardziej skupiona na przyprawach, niż na chłopaku, który tak bardzo przypominał jej jednego z wyidealizowanych, bohaterów romansów. Przesunęła wzrokiem po regale, znajdując to, czego szukała.
- Co ci szkodzi się przedstawić? - Oburzył się, wspierając się łokciem na uchwycie jej wózka. - Wydawało mi się, że widziałem dziś dziewczynę dokładnie taką samą jak ty, jednak im dłużej ci się przyglądałem tym bardziej byłem pewny, że jednak nią nie jesteś.
- Oh, doprawdy? - Prychnęła, wrzucając paczuszkę soli do wózka.
- Jesteś niższa od niej, twoje włosy są dłuższe i ciemniejsze, a oczy są... - nachylił się nad nią, gdy ona ukucnęła by wziąć kostki rosołowe. Jego twarz nagle znalazła się tak blisko, że poczuła jak policzki zaczynają ją piec. Stanowczo za blisko, pomyślała. - ... zielone. - Powiedział, wpatrując się w nią dłużej niż wypadało. Odskoczył nagle od niej jak oparzony, zakrywając usta ręką tak, aby nie widać było jego zakłopotania. - Więc... To zwykły zbieg okoliczności, czy jesteś jakoś spokrewniona z Alicją? - spytał.
Eliza westchnęła, to nie pierwsza taka sytuacja, gdzie chłopak myli ją ze siostrą. Na ogół jednak nie dostrzegali między nimi różnicy, a gdy dowiadywali się, że są siostrami bliźniaczkami, natychmiast próbowali w jakiś sposób się z nią zakolegować tylko po to, aby mieć lepszy dostęp do jej siostry.
- Mam na imię Eliza, jestem jej siostrą bliźniaczką. - Odpowiedziała i pchnęła wózek, kierując się jak miała nadzieję, w stronę kas.


Aleksander wszedł do gabinetu brata, cicho zamykając drzwi. Usiadł na czekoladowej, skórzanej kanapie, opierając łokcie o kolana i stykając ze sobą czubki palców. Zastanawiał się. Jak zacząć, co powiedzieć. Tyle słów i oskarżeń cisło się mu na usta, jednak teraz, miał całkowity mętlik w głowie.
- Od kiedy znów to robisz? - Spytał, nie spoglądając w stronę brata. Tak naprawdę zaczynał lękać się odpowiedzi, być może nawet nie chciał jej znać. Martwił się o brata, ponieważ był wszystkim tym, co miał.
- Od miesiąca. Firma znów zaczęła mieć problemy finansowe. - Daniel po dłuższej chwili w końcu zdobył się na odpowiedź. Wstał z fotela, i podszedł do kominka. Oparł się rękoma o gzyms, bezbarwnie wpatrując się w języki ognia, które lizały bale drewna. - Zrozum, dziadek przekazał mi firmę, która praktycznie już zbankrutowała. Tylko dzięki temu udało mi się wyciągnąć ją z długów i wyprowadzić na prostą.
- Ale czy nie ma innego sposobu? Wiesz, że to niebezpieczne. - Alek nie potrafił już nad sobą panować, uderzył pięścią w blat drewnianej ławy. - Do jasnej cholery! Chcę ci jakoś pomóc, nie chcę stać i patrzeć bezczynnie, gdy ty się tak narażasz!
- Spokojnie Al, nie denerwuj się tak. - Powiedział spokojnie. - Nie narażam się, obracam tylko tymi pieniędzmi, które uda mi się wygrać. Jeśli zysk jest pomyślny, zatrzymuję siedemdziesiąt procent, a resztę na nowo stawiam na szali. Ten sposób wydaje mi się najrozsądniejszy.
- Cholera, Daniel. Nie mówię o tym. Czy ty nie widzisz, że takie gierki są niebezpieczne. Co jeśli któregoś razu usiądziesz przy stole z kimś, kto nie będzie umiał pogodzić się z porażką? - Chłopak poderwał się na równe nogi i zaczął bezwiednie spacerować po gabinecie. - Jestem w stanie zrozumieć to, że obstawiasz, dobrze. Twój system jest rozsądny i nie zamierzam się w to mieszać, ale na litość boską, czy musisz grać w te jebane karty? Zrozum, że się o ciebie martwię.
- Spokojnie Aleksander. Gram tylko wtedy, gdy jest to absolutnie koniecznie. Przez cały czas trzymam się zasad, obstawiam i zajmuję firmą. Ale gdy zawiedzie mnie moja intuicja i źle obstawię, a firma, sam dobrze wiesz jak to jest na rynku, raz jest lepiej, raz gorzej. Muszę z czegoś opłacić pracowników i rachunki, a i na życie musimy mieć.
Aleksander przystanął wpatrując się w brata. Tak duża odpowiedzialność spoczywa na jego barkach. Nagle zdał sobie sprawę, co tak naprawdę brat dla niego robi. Wcześniej tylko mu się wydawało, że rozumiał. Daniel poświęcił wszystko, aby go wychować i zapewnić jak najlepsze warunki. Pracował dniami i nocami. Czasem prowadził brudne interesy, obracał w kręgach, w których wcale nie powinien, a wszystko po to, aby on miał wszystko. A teraz, zamiast to docenić i być mu wdzięcznym za wszystko, stoi i wyrzuca mu to.
- Przepraszam. - Powiedział. - Gdyby nie ja, nie miałbyś tylu problemów, nie musiałbyś poświęcać swoich marzeń i planów na przyszłość.
Daniel podszedł do niego i objął tak, jak wtedy, gdy Alek znalazł ciało ich matki.
- Nie przepraszaj Alek, to nie twoja wina. Poza tym, nie poświęciłem niczego. Mam wszystko to, czego chciałem, a nawet więcej. Mam ciebie, mam Lucynę, mam dom. I to wystarczy. Nie obwiniaj się o nic, rozumiesz?
- Tak.
Nagle drzwi się otworzyły, a w progu stanęła Lucyna z tacą i trzema parującymi filiżankami.
-O... Jaki słodki widok, nie ruszajcie się nawet o milimetr, muszę koniecznie zrobić wam zdjęcie  - krzyknęła rozanielona, odkładając tacę na ławie i wybiegając z gabinetu.
Daniel zmierzwił włosy Aleka tak, jak to robił gdy ten był mniejszy i śmiejąc się podszedł do kanapy, na której się rozsiadł.
- I jak myślisz, mając to wszystko naprawdę się poświeciłem? - Spytał ze śmiechem, spoglądając na naburmuszoną kobietę, która z aparatem w ręku, usiadła obok niego.
- Jesteście okropni, no co by wam szkodziło jedno małe zdjęcie? - Fuknęła zła.
- Nic by nie zaszkodziło, ale taka chwila nie wymaga uwiecznienia. - Odparł Alek siadając w fotelu i biorąc do ręki filiżankę z gorącą czekoladą.
- A co do chwil, godnych uwiecznienia, kochanie, może powinniśmy w końcu wyznaczyć termin ślubu? - Spytał z zawadiackim uśmieszkiem Daniel, patrząc jak Lucyna w szoku wylewa na swoją spódnicę czekoladę.


Eliza usiadła na murku w zamyśleniu. Na dworze było zimno i mokro, po burzy, jaka niedawno przetoczyła się przez miasto. Gdy mocniejszy powiew zimnego wiatru rozwiał jej włosy, naciągnęła mocniej czapkę na głowę, szczelniej otulając się deszczówką, którą wcześniej pożyczyła od niej Ala. Spojrzała beznadziejnie na wózek pełen zakupów i swój rozładowany telefon.
~ No i jak na boga, mam teraz z tym wszystkim dostać się do domu? - Pomyślała zła. Westchnęła cicho,  masując sobie skronie opuszkami palców.
- Gdybyś była choć odrobinę milsza, zaproponowałbym ci pomoc. - Odparł Gabriel siadając obok niej i uderzając kluczykiem w pompon jej czapki. - Swoją drogą, masz naprawdę świetną czapkę, podoba mi się.
- Daj mi spokój, nie umówię cię z moją siostrą. - Wyłożyła kawę na ławę. Nie miała sił bawić się w żadne gierki. Była zmęczona, jej telefon się rozładował, a na dodatek robiło się coraz ciemniej, co wprawiało ją w przerażenie.
- Ah... - Złapał się teatralnie za serce. - Twoja bezpośredniość i brak chęci pomocy mnie ranią. Jesteś nieczuła, a fe... - Powiedział załamanym głosem, po czym machnął na nią ręką.
Dziewczyna miała wrażenie, że żyłka, która zaczęła niebezpiecznie pulsować na jej czole zaraz pęknie.
- Jesteś nienormalny, wiesz?! - Fuknęła wściekła. Wstając.
- Ok, przepraszam. Ale nie chodzi mi tu wcale o twoją siostrę, chciałem ci pomóc, widząc, że masz problem. No ale skoro nie potrzebujesz mojej pomocy... - Wstał, otrzepując swoje spodnie. - Lepiej już sobie pójdę. - Włożył ręce do kieszeni i zaczął kierować się w stronę swojego samochodu.
- Dobrze. Chętnie przyjmę twoją pomoc. - Usłyszał zza siebie jej głos, uśmiechnął się do siebie. Nie sądził, że pęknie, ale jak widać, ta mała jest pełna niespodzianek.
-Teraz to ja nie wiem czy chce ci pomóc... - powiedział obrażony, spoglądając na nią z udawaną obojętnością przez ramię. Widział jak się spina i zaciska ręce w pięści.
- Dobrze, przepraszam, że źle cię oceniłam, ok? - Fuknęła.
- Wierze, że mogłabyś dać z siebie trochę więcej i powiedzieć to o wiele lepiej, ale uznajmy, że to wystarczy. - Otworzył bagażnik swojego samochodu i wziął połowę toreb. - Kobieto, czy ty masz zamiar wykarmić tym cały pułk wojska? - Spytał pakując sprawunki.
-Ani słowa więcej. - Warknęła, odkładając resztę zakupów.
Nagle zdała sobie sprawę, że ładuje się do samochodu zupełnie sobie obcego chłopaka. Stanęła, przypatrując mu się z konsternacją, wymalowaną na twarzy. Gabriel zupełnie jakby wyczuwając jej nagłą zmianę nastroju uśmiechnął się delikatnie i niewinnie zarazem.
- Spokojnie, z mojej strony nic ci nie grozi. - Jednak widząc, że nadal nie wsiada, obszedł samochód otwierając przed nią drzwi. - Albo wsiądziesz w ciągu następnych trzech sekund albo odjadę stąd razem z twoimi zakupami. Nie żartuję.
Eliza przełamując swoje obawy, sztywno podeszła do samochodu.
-Grzeczna dziewczynka.


Alicja włożyła kolejny stos złożonych ciuchów do szafy, klnąc w myślach za to, że ma tyle ciuchów. Choć sama się upierała, że są one niezbędne. Nienawidziła sprzątać, a już najbardziej układać ciuchów. Mogła w nich chodzić, stroić się. Ale nie układać w półkach. Wysypała ubrania na podłogę z ostatniego kartonu, po czym ułożyła go na stercie pozostałych.  Nie zainteresował jej zamęt, jaki nagle zapanował w holu, gdyż domyśliła się, że to Eliza musiała wrócić, jednak gdy usłyszała męski głos, nagle jednak postanowiła przejść się i obejrzeć sprawunki.
- Gdzie to położyć? - Spytał Gabriel stojąc w holu, obładowany zakupami.
- Oh, mój miły, chodź, wnieś to do kuchni. To z pewnością musi być bardzo ciężkie. - Powiedziała matka dziewczynek, biorąc od niego kilka toreb i lawirując między pudłami, podekscytowana weszła do kuchni.
- Moja droga, a kto to? - Spytała uśmiechnięta Elizy, gdy ta kładła torby na stole.
-To jest...
- Jej nowy chłopak, bardzo mi miło panią poznać. Nazywam się Gabriel Santi. - Odpowiedział z uśmiechem, jedną ręką zatykając usta dziewczyny, a drugą ujmując rękę matki i jak przystało na dżentelmena, składając pocałunek.
- A cóż to za telenowela? - Spytała zdezorientowana i zgorszona Alicja, opierając się ramieniem o futrynę drzwi.
- Oh, Alu  rozumiesz co tutaj się dzieje? - Zdezorientowana matka, spoglądała na trójkę nastolatków, nie wiedząc co tutaj począć.
Eliza odepchnęła od siebie chłopaka, dając mu jednocześnie w twarz.
- Jak śmiesz?! - Krzyknęła wściekła. - Dziękuję ci bardzo za pomoc, ale sądzę, że powinieneś stąd jak najszybciej wyjść. Alicja odprowadzi cię do drzwi. - Fuknęła, jeżąc się.
Ala z nieukrywanym rozbawieniem przyglądała się tej scence, nie pamiętała kiedy ostatni raz, komuś udało się tak sprawnie wyprowadzić z równowagi Małą. Była zbyt miła i ustępliwa, dlatego nawet gdy coś jej się nie podobało i tak to robiła. A tu... No proszę, taka zmiana. Zaczęła podejrzewać, że ta przeprowadzka przyniesie zmiany nie tylko w jej życiu, ale również w życiu jej siostry.
- Ojej, ale ja tylko żartowałem. - Powiedział chłopak, trzymając rękę, na czerwonym policzku.
- Dobra macho, lepiej żebyś sobie stąd poszedł, wprowadzasz toksyczną atmosferę. - Powiedziała, podchodząc do niego i ciągnąc za ramię w stronę wyjścia.
- Dziękuję, że pomogłeś mojej córce. - Krzyknęła kobieta, gdy chłopak znikł na korytarzu.
- Przepraszam cię mamo, za tą niemiłą sytuację. Spotkałam go w markecie i pomógł mi przywieźć tutaj wszystkie zakupy. Zadzwoniłabym po ciebie ale rozładował mi się telefon.
-Nic się nie stało, idź ochłoń do siebie do pokoju. - Powiedziała głaszcząc córkę, po głowie. - Swoją drogą, to miły człowiek ale jak widać, ma trochę inne poczucie humoru od nas. - Dodała i zaczęła się śmiać na głos.
Eliza nie skomentowała już tego, po prostu poszła do swojego pokoju. Naprawdę miała już dość tego dnia.

1 komentarz:

  1. Bardzo dobre opowiadanie. Przyjemnie się czyta i wczuwa w dana sytuację :) Mam tylko nadzieję, że dodasz coś nowego w końcu ;) Przy okazji zapraszam do siebie na zaszklone-oczy.blog.onet.pl/ Pozdrawiam i życzę Wesołych Świąt! :)

    OdpowiedzUsuń